Tekst powstał w ramach inicjatywy Strefa Rozmów.
Ona nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak, zaraziła mnie magią ilustracji – już po pierwszym semestrze wiedziałam, że wszystkie inne (tak uprzednio ukochane) przedmioty bedą tylko miłym dodatkiem w mojej podróży do zostania ilustratorem. Zaczęłam tymi ilustracjami oddychać i myśleć.
Bajkochłonka: W którym momencie swojego życia postanowiłaś ilustrować książki dla dzieci?
Ola Szwajda: Chciałam się tym zajmować od kiedy byłam malutka, chociaż wtedy nie wiedziałam chyba jeszcze, że istnieje coś takiego jak ilustrowanie książek. Pamiętam, że kiedyś chciałam zostać malarką i wyobrażałam sobie jak godzinami stoję przed sztalugą. Później marzenie ewoluowało w bycie architektem, projektantem, grafikiem, a dopiero na studiach przerodziło się w marzenie o byciu ilustratorem.
Bajkochłonka: A jak to się stało, że na takie studia w ogóle trafiłaś?
Ola Szwajda: To była wynikowa marzenia o byciu grafikiem. Zawsze byłam osobą bardzo ,,techniczną”: lubiłam, jak coś jest osadzone na siatce, ma jakieś proporcje, gdy rządzą tym czymś matematyczne schematy. Zaczęłam więc studiować grafikę projektową, bo każdy designer pracuje w duchu matematycznej precyzji i spełnia się przy robieniu logo.
Na uczelni trafiłam pod skrzydła mojej ulubionej prowadzącej, dr Sylwii Godowskiej, z którą miałam już wcześniej styczność w prywatnej szkole rysunku. Ona nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak, zaraziła mnie magią ilustracji – już po pierwszym semestrze wiedziałam, że wszystkie inne (tak uprzednio ukochane) przedmioty bedą tylko miłym dodatkiem w mojej podróży do zostania ilustratorem. Zaczęłam tymi ilustracjami oddychać i myśleć.
Oczywiście początki nie szły jak po maśle i nic nie wskazywało, że ilustracja zamieszka w moim sercu. Na uczelni miałam standardowe i ogólne zadania: wybierz sobie jakiś tekst i go zilustruj, pokaż jakieś opowiadanie w formie graficznej, zrób jakąś książkę, a potem będziemy dopracowywać to na korektach z prowadzącym zajęcia. I nie będę owijać w bawełnę – totalnie mi to nie szło. Z moim technicznym podejściem i umiłowaniem do projektowania logo, robienie ilustracji pędzelkami czy farbkami – i to jeszcze w dziecięcym stylu – było torturą.
Coś „kliknęło” dopiero na etapie wspomnianych wcześniej korekt z Sylwią (nie byłyśmy na per pani). Tylko ona potrafiła w taki sposób przekazać krytykę, żeby zmotywować studenta i sprawić, żeby zmienił swoje myślenie o 180 stopni. Sylwia zawsze powtarzała jak mantrę, że ilustracje muszą być dynamiczne między rozkładówkami, oraz że muszą występować kontrasty w kolorze, w rozmiarze, w zagęszczeniu elementów itd. Czytelnik nie może się znudzić – musi wejść do świata, który dla niego zilustrowano i w nim przepaść. Bardzo mi to zapadło w pamięć – od tej pory kiedy jestem na etapie szkiców w jakiejś książce, to przypominam sobie tę piękną mantrę 🙂
Bajkochłonka: Najpierw było ilustrowanie książek dla dorosłych, czy od razu zajęłaś się pozycjami dla młodszych czytelników?
Ola Szwajda: Atmosfera, która panowała na zajęciach z ilustracji naturalnie narzuciła bardziej „dziecięcą” estetykę. Sylwia stworzyła tak swobodne i twórcze warunki pracy, że każdy ze studentów miał możliwość rozmowy ze swoim wewnętrznym dzieckiem, co owocowało powstawaniem książek w stylu dla młodszych czytelników.
W pracowni panował trochę taki ,,dziecięcy klimat”: nastrój był tam totalnie inny niż na wszystkich pozostałych zajęciach. Nie był to, bynajmniej, przejaw infantylności, ale jakiejś takiej kreatywnej swobody: tutaj można zrobić plamę farbą, a tutaj włożyć kredkę do nosa. I to było jednocześnie śmieszne i bardzo wartościowe. Więc mogę powiedzieć, że od samego początku wpadłam w świat ilustrowania dla dzieci.
Bajkochłonka: Jaka książka została przez Ciebie zilustrowana jako pierwsza?
Ola Szwajda: Podczas zajęć mieliśmy kilka naprawdę starych tekstów do wyboru, gdzie każdy z nich dotyczył innego zawodu; ja ilustrowałam tekst o kucharzu, który piekł jakieś ciasteczka, gotował rosół i budyń z indyka. I to była właśnie pierwsza zilustrowana przeze mnie w całości pozycja. Wtedy nie miałam jeszcze w ogóle pojęcia o ilustracji czy o składzie, więc z perspektywy czasu nie była to najbardziej udana książka – ładnie mówiąc. Ale fajnie mieć takie doświadczenie, bo przecież każdy kiedyś gdzieś zaczynał. Gdyby nie tamta książkowa porażka, to nie byłabym zmotywowana do dalszych prób.
Chodzi o to, żeby po prostu dać się prowadzić swojej wyobraźni. Wtedy można coś stworzyć.
Bajkochłonka: Czyli to nie jest tak, że człowiek może się od razu urodzić z wielkim ilustratorskim talentem?
Ola Szwajda: Różnie – na pewno trzeba mieć pewną wrażliwość artystyczną, jakąś czułość na estetykę, bo każdy, kto zostaje artystą, powinien tymi podstawowymi rzeczami dysponować. Z drugiej strony, to nie jest tak, że jeśli nie potrafisz rysować to bez problemu dostaniesz się na studia – podstawy techniczne też są ważne. Dopiero, kiedy człowiek decyduje się na pracę z ilustracjami, to zmieniają się trochę wartości, są potrzebne trochę inne narzędzia: kreatywność, dociekliwość, a przy tym chęć przełamywania konwencji, chociażby w tych wspomnianych wcześniej „matematycznych” proporcjach.
W ilustracjach dziecięcych często posługuję się różnymi skalami, deformacjami czy kolorem, który nie zawsze jest rzeczywisty: czasami śliwka może być różowa w kropki. Ważne jest natomiast, żeby było to jakoś uargumentowane, żeby pobudzało wyobraźnię. Talent ilustratorski można mieć od zawsze, no bo czemu nie, tylko ważne jest, żeby móc ,,pozdejmować” z niego dużo zasad, obostrzeń i rygorów, które człowiek tworzy sobie wraz z wiekiem i doświadczeniem. Chodzi o to, żeby po prostu dać się prowadzić swojej wyobraźni. Wtedy można coś stworzyć.
Bajkochłonka: Ładnie powiedziane! Ale przecież Ty nie tylko ilustrujesz, bo bardzo często odpowiadasz także za treść i za ogólną koncepcję różnych książek.
Ola Szwajda: Uwielbiam mieć kontrolę nad tym, nad czym akurat pracuję – na ogół, jak dostaję jakiś tekst, który muszę ilustrować, to od razu tworzę sobie całą wizję, jak powinien wyglądać, gdzie powinny być marginesy, jak musi układać się tekst, który będzie się z tymi moimi ilustracjami przeplatał. Natomiast w momencie, kiedy do zrobienia mam tylko jedną część z tej całej układanki, to jest ryzyko, że pozostałe części nie spełnią moich oczekiwań. Dlatego lubię taką kompleksowość, gdzie mogę wszystko zaplanować i zrealizować od A do Z.
To jest chyba dla mnie większa radocha, tworzyć coś od początku i obserwować, jak się to rozwija i kształtuje, bez osób trzecich dodających swoje trzy grosze. To też kwestia odpowiedzialności – z każdego projektu możesz zrobić coś, co w jakiś sposób wyraża ciebie, twoje uczucia, twoje emocje, często takie, którymi na ogół człowiek nie dzieli się z nikim innym.
Bajkochłonka: A gdybyś – wbrew temu, co powiedziałaś – miała możliwość współpracy nad książką z innym twórcą, to kogo byś wybrała?
Ola Szwajda: Ola Szwajda: Jeżeli chodzi o innych ilustratorów, to przychodzą mi do głowy trzy osoby, i to w dodatku z naszego polskiego ,,poletka”: Emilia Dziubak, Daria Solak i Marcin Minor. Można powiedzieć, że to marzenie połowicznie się spełniło, bo z dwójką z nich współpracowałam od zaplecza przy przygotowywaniu książek z ich autorskimi ilustracjami dla Wydawnictwa Natuli. Fajnie byłoby zrobić jakiś wspólny projekt, gdzie mogłabym wtrącić swoje „trzy kredki”.
Jeśli natomiast chodzi o autorów, to ciężko wskazać mi kilku tak ,,od ręki”: bardziej od nazwisk patrzę na same dzieła, na efekty finalne. Nieważne, czy to będzie ktoś sławny czy zupełnie nieznany, ważne jest dla mnie to, nad czym będziemy razem pracować.
Więc zawsze noszę w sobie taki trochę podwójny zachwyt – nad pomysłami innych i swoimi własnymi. (śmiech)
Bajkochłonka: A czy jest jakaś książka, którą czytałaś lub oglądałaś, która sprawiła, że pomyślałaś ,,kurczę, chciałabym to zrobić po swojemu”?
Ola Szwajda: I tak, i nie. Przede wszystkim, chodząc po księgarniach czy po sklepach, najpierw zawsze wpadam w zachwyt: wow, jak ktoś to fajnie zrobił! Ciekawe, czy ja bym na coś takiego wpadła? Ale fajny kolor, ale komuś to fajnie wyszło. Z drugiej strony, jak już się tak pozachwycam czyjąś pracą, to przychodzą takie myśli, że fajnie byłoby też zrobić coś takiego, oraz: czy gdyby ten konkretny autor dał mi swój tekst, to w jaki sposób zrobiłabym go po swojemu. Więc zawsze noszę w sobie taki trochę podwójny zachwyt – nad pomysłami innych i swoimi własnymi. (śmiech)
Trochę w tym temacie: byłam wykładowcą na szczecińskiej Akademii Sztuki i ostatnio mnie to zupełnie pochłonęło czasowo: musiałam w pewnym sensie ,,stanąć na rozdrożu” i wybrać: albo nauczanie, albo ilustracja, czyli robienie tego, co najbardziej kocham. Więc wybór był jednocześnie bardzo prosty i bardzo trudny, bo przecież całe życie marzyłam o tym, żeby móc uczyć na uczelni.
Jako wykładowca prowadziłam mnóstwo technicznych przedmiotów, mających bardzo ładne, długie nazwy, których nawet już nie przywołam; wśród nich było chociażby przygotowanie do druku, czyli cały ten skład, którym się zajmują DTP-owcy; było nauczanie o tworzeniu książek, o tym, jak powstają, z czego się składają, na co zwracać uwagę w procesie produkcyjnym… Podstawowe teorie koloru, łamania, w skrócie – wszystko, co powinien wiedzieć drukarz, ilustrator i ktoś, kto pracuje w wydawnictwie.
Z jednej strony to było fantastyczne doświadczenie, a z drugiej, no właśnie – byłam bardzo daleko od faktycznej, twórczej pracy z ilustracją. Szczęśliwie, w tym okresie największych wątpliwości trafiłam do wydawnictwa Natuli.
Na początku przygody współpracowałam kilka lat z wydawnictwem jako zewnętrzny ilustrator. Później, od kiedy weszłam ,,na etat”, stałam się prawdziwym człowiekiem-orkiestrą; oprócz tego, że jestem ilustratorem, zajmuję się także grafiką, odpowiadam za składy książek dla dzieci i dorosłych, za fonty, za okładki, za animacje czy za kontakt z drukarniami. Robię wszystko, co można zrobić wizualnie, czy to kredkami, czy na komputerze i kocham to. I chyba idzie mi całkiem nieźle, bo spod moich kredek wyszła nawet już seria książek o Niuniusiu, która jeszcze bardziej będzie się rozrastać!
Bajkochłonka: Czy możesz w kilku zdaniach opowiedzieć o tych książkach komuś, kto jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał o Małym Prosiaczku?
Ola Szwajda: ,,Niuniuś” to seria, która pomaga przeżyć maluchom swoje codzienne łatwiejsze i trudniejsze chwile – to książki, w których staramy się zaopiekować emocjami małego dziecka. Nie stawiamy na magiczną fabułę z tęczą i jednorożcami, tylko skupiamy się na prostych, prozaicznych codziennościach małego człowieka pokazanych często w zabawny sposób – po to, żeby je (zarówno im samym, jak i ich rodzicom) trochę ułatwić i uprzyjemnić świadomą naukę emocji.
To taka opowieść o codziennych perypetiach – czasami jest cudownie, bo jest zupa z błota albo kanapki dla jeża, a czasami ta błotna zupa czy te kanapki stoją w centrum wielkiego dramatu, który akurat dany maluch przeżywa. Chodzi nam o to, żeby w tej serii poruszyć emocje, z którymi małe dziecko może się w łatwy sposób utożsamić. To punkt wyjściowy do radzenia sobie z nimi, niezależnie od tego, w jakich okolicznościach do nas przychodzą.
Bajkochłonka: Płynnie przechodzę zatem do pytania o ostatnią książkę ,,Niuniuś i Jesień”. Czego czytelnicy mogą się po niej spodziewać?
Ola Szwajda: Przede wszystkim dużej ilości pomarańczu i rudości. Taka ,,złota polska jesień” – chyba to jest książka, której najbardziej będzie oddawać klimat tej pory roku. Więc z jednej strony mamy jesień w najpiękniejszym wydaniu, a z drugiej – w najgorszym, czyli takim, gdzie jest dużo katarów, smarków i zielonych glutów, które są obrzydliwe i paskudne, ale z którymi i tak damy radę się w tej książce uporać.
Będzie o fajnych skarbach, które nie ograniczają się tylko do kasztanów i żołędzi, ale mogą także pojawić się pod postacią kamienia, szyszki czy starego samochodzika. Opowiadamy przy tym o przygotowaniach do zimy, do świąt, w czasie których będzie okazja trochę się wyciszyć, a jednocześnie dalej pozwalać sobie na zabawę i fajność. Jesień to moja ulubiona pora roku!
Chcę jeszcze wspomnieć, że książek o Niuniusiu na pewno pojawi się dość sporo. Wchodzimy w trochę inny format, kwadratowy, w ramach którego ukazały się już dwie pozycje; będzie dużo tematów, które będą pomagać dzieciom i rodzicom w takim codziennym życiu, bo nadal będziemy poruszać te najbardziej prozaiczne – ale bardzo ważne – zagadnienia. Od tej pory to będą bardziej pojedyncze historie, którym będziemy poświęcać każdą książkę z osobna. Mamy już zresztą kilka rozpisanych w naszym kalendarzu!
Autorka ,,Niuniusiów”, Aga Nuckowski jest chyba jedną z najbardziej profesjonalnych osób, jakie znam, zajmujących się w swojej pracy zawodowej dziećmi; jakiego tekstu by nie wymyśliła, z pewnością będzie to strzał w dziesiątkę. Sądzę zatem, że przed nami jeszcze całe mnóstwo książek z tej serii.
W swoim życiu mam dużo miłości – do ilustracji, do książek dla dzieci, do piesków, do męża i do rodziny!
Bajkochłonka: Chcę jeszcze zapytać o inną książkę wydawnictwa Natuli, którą ilustrowałaś, czyli o ,,Zobacz, jak wielka jest miłość” – powiedz, czym jest dla Ciebie miłość?
Ola Szwajda: Ojej, ale kaliber pytań! (śmiech) Miłość jest dla mnie… czymś bezwarunkowym. Czymś, czego nie można kupić czy wymusić. To jest jedno z najbardziej szczerych i pierwotnych uczuć, którego tak naprawdę jeszcze za dobrze nie znamy, a które nas uskrzydla, daje nam szczęście, satysfakcję i motywację do działania. To taka świetlista kula, która nadaje sens naszemu istnieniu. W swoim życiu mam dużo miłości – do ilustracji, do książek dla dzieci, do piesków, do męża i do rodziny!
Lubię tworzyć coś, co będzie użyteczne, pożyteczne i co może w jakiś sposób komuś pomóc, nawet w najbardziej prozaicznym znaczeniu.
Bajkochłonka: Pytałam o miłość, to teraz zapytam o rzeczy, których się boisz.
Ola Szwajda: Pająków! Właśnie teraz jednego ilustrowałam i musiałam pooglądać sobie zdjęcia w ramach inspiracji. Podchodziłam do tego z piętnaście razy, bo jak tylko zaczęłam te obrazki powiększać, to musiałam odejść od komputera i wyjść z pokoju. I kto mi teraz powie, że bycie ilustratorem to nie jest praca w ciągłym stresie? (śmiech)
Mówiąc o strachu, chciałabym wspomnieć o mojej autorskiej książce, która właśnie temat oswajania strachu porusza – czyli o ,,Piotrusiu Nieustraszonym”. Pomysł na tę książkę przyszedł mi od trochę innej strony, niż to zwykle bywa w całym procesie ,,wpadania na pomysły”: najpierw wymyśliłam bajer, jaki chciałabym zastosować.
Zależało mi, żeby zrobić coś w ultrafiolecie, który został wtedy kolorem roku Pantone – nie wiedziałam jeszcze, że drukarnie mają możliwości zadruku lakierem, który będzie świecić pod takim właśnie ultrafioletowym światłem. Od skojarzenia do skojarzenia doszłam do wniosku, że to musi być coś związanego z nocą, bo kwestie ,,świecenia” czy ,,oświetlania” są o tej porze dnia najistotniejsze. A jeśli noc, i jeśli książka dla dzieci, to i oswajanie strachu przed ciemnością. I tak to jakoś poszło.
Lubię tworzyć coś, co będzie użyteczne, pożyteczne i co może w jakiś sposób komuś pomóc, nawet w najbardziej prozaicznym znaczeniu. Taki poradnik, który rozwiązuje problem nocnych strachów – trochę u dzieci, a trochę u dorosłych – wydawał mi się bardzo ważny i potrzebny. Pisałam go razem z psychologiem dziecięcym, bo zależało mi, żeby nie ograniczał się on wyłącznie do mojego widzimisię, tylko żeby mógł być wykorzystywany jako profesjonalna, rzetelna pomoc przy takich problemach – w lekkim, prawie bajkowym wydaniu.
Kiedy książka w końcu pojawiła się w sprzedaży, natychmiast zaczęłam otrzymywać mnóstwo wiadomości – najpierw, że latarka UV dołączana do książki to rewelacyjny pomysł, ale wkrótce potem – że to naprawdę pomaga konkretnym dzieciom w przełamywaniu ich niepokojów. Tego, że nie trzeba się takich rzeczy bać, że można je wytłumaczyć czy nawet obrócić w zabawę.
W tym miejscu chciałam też podziękować Monice Szymanik z Kamienicy w Lesie, która jest matką chrzestną mojego Piotrusia Nieustraszonego, a która jest taką moją ,,dobrą duszą”. Nie wiem, jak to robi, ale wie o Piotrusiu więcej, niż ja sama!
Bajkochłonka: Nad czym obecnie pracujesz?
Ola Szwajda: Póki co – nad nowym Niuniusiem, dniami i nocami, żeby mógł jak najszybciej się pojawić. Po nim mam zaplanowaną serię rodzicielską – nie ma ona może jakichś bardzo awangardowych ilustracji, bo w tym przypadku pełnią one bardziej rolę uzupełnienia tekstu skierowanego do rodziców. W tym roku nie mam za to w planach żadnej książki świątecznej, co jest dla mnie pewną nowością, ale to się wkrótce zmieni – bo sezon na te ,,zimowe” ilustracje zaczyna się już w maju! (śmiech)
Bajkochłonka: Opowiedziałaś, co robisz w ramach pracy – a czym zajmuje się Ola Szwajda, kiedy nie pracuje?
Ola Szwajda: O rany, to jest chyba w ogóle najtrudniejsze pytanie, bo ja zawsze pracuję! Ale jeśli mam już ten mityczny czas wolny, to spędzam go z psiakami i mężem. Najczęściej idziemy w stronę planszówek, którymi zaraził mnie mój ukochany. Zaczęło się od jednej (oczywiście wybranej ze względu na najpiękniejsze ilustracje), a skończyło na regale pękającym w szwach od ciężaru miliona planszówek – moje serduszko biegnie przede wszystkim w kierunku Nemezis i Everdella ze wszystkimi dodatkami, ale na obie te gry trzeba poświęcić sporo czasu, co często bywa wyzwaniem.
Ostatnio zaczęłam przygodę z tenisem, ale chwilowo musiałam sobie zrobić z tym przerwę, bo powiększyła nam się rodzinka – niedawno dołączył do nas Henio. Tutaj trzeba będzie dodać do wywiadu zdjęcie, żeby nie było wątpliwości, że Henio jest psem, a nie dzieckiem (śmiech).
Przygarnęliśmy go ze schroniska w Młodlinie, bo stamtąd pochodzi też piesek moich rodziców. Wróciliśmy akurat z mężem z urlopu i powiedzieliśmy sobie: dobra, bierzemy drugiego psiaka. I padło na biszkoptowego kundelka o najsłodszym pyszczku na świecie! Więc drugą rzeczą, na jaką przeznaczam czas wolny, to głaskanie i zabawy z piesełkami.
Jak się okazało, Henio ma poważne zaburzenia lękowe i boi się zostać sam. Planujemy zatem z mężem, kto zostaje danego dnia w domu, a kto ma wychodne do sklepu i po inne sprawunki. Wychodzi na to, że aktualnie mam psią symulację „bycia mamą na pełny etat”. Mam nadzieję, że treningi okażą się skuteczne i będę mogła niedługo wychodzić znowu razem z lubym, a bąbelki będą grzecznie pilnowały naszego mieszkania. Trzymaj kciuki!
Bajkochłonka: Na sam koniec; gdybyś mogła dać jedną radę komuś, kto chciałby zacząć ilustrować, to co by to było?
Ola Szwajda: Pamiętaj o spadach! (śmiech) To bardzo ważne, powiem z doświadczenia; o, i jeszcze nie zapominaj o CMYKu, żeby nie przygotowywać plików w RGB. Ale tak na poważnie – to najważniejsze jest, żeby się nie poddawać. Zawsze znajdą się ludzie, którym nie będą podobały się dane prace, dany styl, dana sztuka: w takich sytuacjach po prostu trzeba dalej robić swoje, bo prędzej lub później na pewno znajdzie się ktoś, kto to wszystko doceni. No i kropka! Dzięki!
Bajkochłonka: Bardzo dziękuję!
Moje recenzje książek Oli Szwajdy:
- Zobacz, jak wielka jest miłość,
- Kołysanki,
- Piotruś Nieustraszony,
- Niuniuś i wiosna, Niuniuś i lato, Niuniuś i niemiły pan,
- Niuniuś śpi bez mamy,
- Niuniuś i jesień,
- Fikamy po Szczecinie. Przewodnik. Trasa Mewy,
- Zeszyt Recenzenta z Bajkochłonką,
- Zielony latawiec. Przyjaźń przez 6 kontynentów.
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Sprawdź najnowsze recenzje, tutaj: bajkochlonka.pl