Tytuł: Beskid bez kitu
Autor: Maria Strzelecka
Ilustracje: Maria Strzelecka
Wydawnictwo: Libra
Rok wydania: 2020
Objętość: więcej niż sto
Dla kogo: dla samodzielnych w czytaniu
Ocena ogólna: wybitna
Recenzja:
Sięgając po tę książkę, nie miałam pojęcia jak wiele obudzi ona we mnie wspomnień! Będąc małą dziewczynką spędzałam ogromną ilość czasu na wsi. Dobrą chwilę przed rozpoczęciem roku 2000, towarzyszyłam dziadkom podczas żniw, biegałam wśród łąk, jeździłam na wozie pełnym gryzącego siana czy prowadziłam krowy na pastwisko i uważałam, żeby zbyt daleko się nie oddaliły.
Niezwykle ciepło wspominam tamte chwile. Towarzyszyła im beztroska, poczucie bezpieczeństwa, ale także wyjątkowa bliskość z naturą, która była swego rodzaju mistycznym przeżyciem.
Książka ,,Beskid bez kitu” Mari Strzeleckiej pozwoliła mi nie tylko przenieść się z powrotem do tamtych miejsc, ale także przeniosła mnie w czasie – nawet do chwil z dzieciństwa moich rodziców, którzy właśnie na wsi spędzili cały swój początek życia.
Historia rozpoczyna się w 1960 roku i choć akcja pierwszej części opowieści rozgrywa się na Beskidzie Niskim to wiem, że wiele osób z różnych zakątków w Polsce odnajdzie w niej mnóstwo podobieństw do chwil, które same przeżyły.
Druga część (znacznie krótsza) to z kolei współczesne spojrzenie na miejsce akcji.
Bohaterką jaką poznajemy w pierwszej kolejności jest mała dziewczynka – Terka. Teresa na co dzień chodzi do szkoły i trochę się tam nudzi. Najwięcej radości sprawiają jej przejażdżki na rowerze i możliwość obcowania z naturą. Śledzenie dzierzby czy obserwowanie z ukrycia jelenia w buczynie to dla niej ogromna frajda!
Kiedy zaczynają się wakacje i przeprowadza się do przyszywanej babci, która ma się nią zajmować, odkrywa starą cerkiew i udaje jej się zajrzeć do środka. Razem z babcią wystawia przedstawienie – nietypową interpretację Czerwonego Kapturka i buduje fort, który ma być tylko jej tajemnicą.
Narrację ,,Beskidu bez kitu” można określić jako niespieszną. Nie znajdziemy w książce dramatycznych zwrotów akcji czy wyszukanych intryg.
Podobnie ma się rzecz także w drugiej części. Tutaj – prawdopodobnie dorosła już Terka wraz ze swoją córką Nelą urządzają sobie obozowisko na łąkach Beskidu Niskiego. Kobieta z wielką pasją opowiada o rosnących tam roślinach, ich budowie i czasami… magicznych właściwościach.
W ,,Beskidzie bez kitu” podoba mi się właściwie wszystko. Podejście autorki do religii, zwierząt i przyrody – jest świeże, dość odważne, ale jednak bardzo uzasadnione. Nawiązania do klasyki i ,,Elementarza” Mariana Falskiego – bezbłędne, zarówno w tekście jak i w warstwie wizualnej. Okładka jest piękna, tak jak i załączone do pozycji plansze.
Jedynym co może nie grać, jest… sam tytuł. ,,Beskid bez kitu” brzmi bardzo młodzieżowo, nawet trochę nachalnie. Książka z kolei jest poetycka, z piękną i ambitną treścią i wydaniem na bardzo wysokim poziomie.
Pomijając jednak te małe potknięcie, pozycja jest zdecydowanie warta uwagi. Sama już biografia autorki powinna być świetną rekomendacją, a jeśli to z jakiegoś powodu nie wystarcza, niech szalę na korzyść książki przechylą piękne ilustracje.
Polecam ją czytelnikom powyżej 8. roku życia.
Link do strony Wydawnictwa: http://www.libra.pl/produkt/beskid-bez-kitu,298776.html
3 komentarze. Zostaw komentarz
[…] 12. Beskid bez kitu […]
Dziekuje pieknie za recenzje – bardzo zachecajaca. Ale jaki piekny sloj z zamknieta przyroda w tle!!! Bede wdzieczna za wpis z przepisem 🙂 Pozdrawiam, Agata
Pani Agato, bardzo dziękuję! Niestety zupełnie nie znam się na takich słojach – otrzymałam go w prezencie 😉 Ślę pozdrowienia!