➜ Tytuł: Folwark zwierzęcy
➜ Na podstawie powieści: Folwark zwierzęcy, George’a Orwella
➜ Reżyseria, adaptacja i opracowanie muzyczne: Jan Klata
➜ Scenografia, kostiumy i reżyseria światła: Justyna Łagowska
➜ Przekład: Szymon Żuchowski
➜ Premiera: 19.04.2024
Na kilka dni przed spektaklem odświeżyłam sobie lekturę książki, którą ostatnio czytałam dobrych 20 lat wcześniej. W mojej biblioteczce mam kolekcjonerskie wydanie z ilustracjami Iwana Kulika oraz w przekładzie Bartłomieja Zborskiego. Moim zdaniem to najlepsza z możliwych kombinacji. Jeżeli także wybieracie się na spektakl w reżyserii Jana Klaty, odradzam jednak ten pomysł: to nie jest bowiem sztuka dla osób, które dobrze znają tę książkę.
Folwark zwierzęcy w reżyserii Jana Klaty
Może zacznę od tego, że wcześniej spektakle tego reżysera oglądałam tylko we fragmentach, w realizacji telewizyjnej i to na zajęciach podczas studiów. Podobno jednak ten, kto widział jeden jego spektakl, widział już wszystkie inne. Po obejrzeniu Folwarku zwierzęcego jestem w stanie w to uwierzyć.
Przede wszystkim reżyser podszedł z ogromnym szacunkiem do tekstu źródłowego – mogliby powiedzieć złośliwi. Ci szczerzy jednak zarzuciliby twórcy, że zupełnie nic z dzieła George’a Orwella nie wyniósł; jakby od powstania tej książki do dzisiaj minął zaledwie rok, a nie prawie sto lat.
W spektaklu, jak po linijce, aktorzy podążają za tekstem z książki. Kultowym tekstem, do którego ich kreacje jeszcze nie dorosły. Choć pojawia się w sztuce kilka nawiązań do popkultury, są to wstawki tak subtelne, że prawie niezauważalne. Reżyser postanowił przełożyć klasykę literatury 1:1 na deski teatru, zupełnie pomijając epokę, w której żyjemy, kraj oraz mentalność współczesnych ludzi.
Nowa premiera w Teatrze Śląskim
Choć przed wejściem na salę wypiłam podwójne espresso, podczas spektaklu czułam przede wszystkim znużenie. Mimo, że tekst Folwarku zwierzęcego w wersji książkowej jest przecież niezwykle wymowny i hipnotyzujący, to w ustach źle poprowadzonego aktora wypada niestety blado. Mam wrażenie, że powierzono zespołowi Teatru Śląskiego zadanie zbyt ambitne. Cały ciężar sukcesu spoczął na łopatkach osób na scenie, które nie zdołały go udźwignąć (może bez drobnych wyjątków i chwilowych przebłysków ponadprzeciętności).
Momentami, aktorzy wyrzucają więc z siebie kwestie, bez głębszego zastanowienia, tracąc oddech, rytm i przede wszystkim zainteresowanie widowni. Nawet pozostała obsada na scenie, która w tym czasie powinna ich słuchać i na to co słyszy jakoś reagować – wydaje się zupełnie mówcami niezainteresowana.
Dlaczego niczego tu nie ma
Brakuje w spektaklu Folwark zwierzęcy świeżości, innowacyjności i przede wszystkim pomysłu. Bo kiedy tekst ten powstawał, mógł ludzi szokować samą koncepcją – pozwalał im się zastanowić jak działa władza i jak łatwo wpaść w jej sidła. Wywracał światopogląd do góry nogami, stawiając zwierzęta w rolach panów i oprawców. Porównywał przywódców ze świniami.
W tej adaptacji nie szokuje absolutnie nic – no może poza zakończeniem, bo spektakl nagle się urywa, jakby i samym aktorom przestało się chcieć już w nim grać. Zakończenie, które jest wybitne w książce, na deskach teatru wypada blado, nijak, niezręcznie. Szkoda, bo temat miał przecież wielki potencjał. Można było iść z nim dalej, pociągnąć kwestię konsumpcjonizmu – zszokować ludzi obrazem, sprawić, żeby widz jako człowiek poczuł się w swej skórze źle, niekomfortowo. Żeby brzydził się, że jest człowiekiem.
Tymczasem wychodzi się z teatru z poczuciem braku jakichkolwiek większych wrażeń. Sama znacznie więcej emocji doświadczyłam przed samą sztuką, na skutek zamieszania z biletowanymi miejscami. Paradoksalnie, to właśnie temu momentowi zawdzięczam chyba największe uniesienie tego wyjścia.
Kostiumy i scenografia
Czy jednak tak zupełnie nic nie zasługuje w Folwarku zwierzęcym na uznanie? Warto wspomnieć o kostiumach – one były zrobione w punkt. Nieprzesadzone, zrealizowane z pomysłem, a nawet polotem. Proste i zapadające w pamięć.
W scenografii niestety nie udało się uniknąć bijącej po oczach dziury budżetowej, gdzie najwięcej z pewnością przeznaczono na jeden dmuchany element, z którego merytorycznie też niewiele wynikło. A przecież można było użyć tutaj świateł – zagrać aktorami na scenie, coś mogło się tam rzeczywiście zdarzyć, ale kolejny raz postawiono na symbolikę, która w przypadku karykatury tekstu zupełnie się nie sprawdziła.
Czy naprawdę nie ma w tym kraju już czego oglądać?
Może dla wielu osób moja recenzja nie będzie sprawiedliwa. Nie żyję teatrem. Nie jestem częścią tego środowiska. Wykształcił mnie film i książka. Kiedy jednak patrzę jak te dziedziny sztuki ewoluują, a teatr od lat stoi w Polsce w miejscu, to czuję bezradność. Zastanawiam się, dlaczego ludzie zadowalają się bylejakością. Bilety na Folwark zwierzęcy w reżyserii Jana Klaty wyprzedane są do końca września, a mamy połowę maja. Czy naprawdę nie ma w tym kraju już czego oglądać?
Czy twórcy, żeby zrobić coś tylko bardziej ciekawego potrzebują ogromnego budżetu? Patrzyłam przez prawie 3 godziny na pustą ścianę za aktorami. Jaką miałam nadzieję, że pojawi się na niej chociaż dodatkowa kępa trawy, kropelki krwi, coś co pokaże upływ czasu i udowodni, że jest częścią tego wykreowanego świata.
W wielu momentach reżyser udał się najprostszą drogą, jakby sam nie wierzył już, że może zrobić coś dobrego. Uczono mnie, że teatr powinien budzić emocje – o Folwarku zwierzęcym w reżyserii Jana Klaty za kilka dni już nie będę pamietać.
Więcej o osobach zaangażowanych w spektakl znajdziecie na stronie Teatru Śląskiego: https://teatrslaski.art.pl/repertuar/folwark-zwierzecy/